Wstecz
Oto Anders – człowiek, który o sobie mówi, że ma 53 lata i wciąż jest chłopcem. I coś w tym jest. Ma w sobie lekkość spojrzenia, jaką zwykle rezerwuje się dla młodości, a jednocześnie nosi w twarzy spokój człowieka, który niejedno już widział i stworzył. Jego policzki są pogodnie zaokrąglone, a broda – siwiejąca, szczeciniasta, lecz starannie przystrzyżona – zdradza doświadczenie. I autorytet.
Karierę rozpoczął w roku 1997, mając zaledwie 26 lat i głowę pełną kodu. Programista w czasach, gdy „użytkownik końcowy” znaczył coś zupełnie innego niż dziś.
– Tworzyliśmy oprogramowanie dla specjalistów – wspomina. – Potem wysyłano ich na szkolenia, by dowiedzieli się, jak z tym oprogramowaniem w ogóle obcować. Jeśli wcześniej istniał papierowy system, ten cyfrowy musiał jak najwierniej go naśladować. Dzisiaj to brzmi absurdalnie – ale tak to wyglądało.
Kilka lat później wszystko się zmieniło. Internet otworzył nową erę. A z nią przyszły nowe oczekiwania – również wobec twórców.
– Zwyciężali ci, którzy potrafili projektować rzeczy proste, intuicyjne, skuteczne – mówi Anders.

Ewolucja dotknęła również kodu. Kiedyś pisano go z myślą o maszynie. Dziś pisze się go dla ludzi.
– Kiedyś najważniejszy był procesor. Dziś – kolejny programista. Ten, który przyjdzie po mnie. Musi być w stanie zrozumieć, co i po co zrobiłem. Dziś czy za pięć lat.
Choć można pisać kod bardziej zwarty, Anders stawia na czytelność i przejrzystość. Na jakość. Na to, by system był zrozumiały – i możliwy do rozwijania. Bo przecież nic nie trwa wiecznie – a kod tym bardziej.
Gdy rozmowa schodzi na architekturę systemów, widać w Andersie niezwykłe połączenie lekkości i powagi. Jakby właśnie to zderzenie dziecięcego entuzjazmu i dojrzałego spojrzenia czyniło go architektem pełną gębą.
– Architektura to sztuka łączenia przeciwieństw – mówi z błyskiem w oku. – System musi być przyjazny użytkownikowi, ale też stabilny od środka.
Dobry system to taki, który z jednej strony oferuje intuicyjny interfejs, z drugiej – ma solidne zaplecze, gotowe sprostać nie tylko teraźniejszości, ale i przyszłości.

Anders wie, że zlekceważenie architektury to kosztowny błąd.
– Mówię to zawsze na kursach: nigdy nie jest źle robić rzeczy dobrze.
Bo jeśli na początku nie zadbamy o strukturę, potem przyjdzie nam wszystko zburzyć – i budować od nowa.
Architekt, w jego oczach, to nie tylko inżynier. To także tłumacz – pośrednik między klientem a zespołem. Ktoś, kto rozumie kod, słucha potrzeb i potrafi łączyć światy.
– Architekt musi umieć wszystko poukładać w konkretne działania – mówi spokojnie.
W norweskim biurze Forte Anders zainicjował Program Młodych Architektów – przestrzeń dla tych, którzy czują w sobie architektoniczną iskrę, ale jeszcze nie wiedzą, dokąd ich zaprowadzi.
– Architekci bywają postrzegani jako starsi, nieosiągalni, zamknięci w swoich wieżach z kodu – mówi. – Chcieliśmy pokazać, że to mit. I że każdy może zobaczyć, co kryje się za tym zawodem.
Nie chodzi o to, by wszyscy absolwenci programu zostali architektami.
– Tu ważniejsza jest droga niż cel – uśmiecha się.
To właśnie w trakcie prac nad programem narodziła się idea Empatycznego Architekta – osoby, która z równą troską podchodzi do klienta, kodu, współpracowników, interfejsów i danych. Kogoś, kto nie tylko projektuje systemy – ale też dba o ludzi.

Pierwsze kursy ruszą jesienią 2024 roku. A w Forte już teraz czeka się na nie z ciekawością.
Na koniec pytam o przyszłość. O sztuczną inteligencję.
Anders milknie na chwilę. A potem mówi:
– Kiedyś, gdy pojawiał się internet, też nie wiedzieliśmy, dokąd nas zaprowadzi. I teraz jest podobnie. Nie wiadomo jeszcze, czy AI będzie destrukcją, czy rozkwitem.
I cytuje norweskiego myśliciela Trona Øgrima:
– Kto przepowiada przyszłość, ten kłamie.
Po chwili dodaje z uśmiechem:
– Ale będzie ciekawie.